galeria
Pijany byłem, jak bydle pijany / W domu mędrca Fjalara. / Wtedy jest piwo najlepsze, / Gdy gość odzyskuje swój rozum z powrotem. - Havamal
Ten wyjazd od początku ,,śmierdział”. W końcu jak często do domu wpada kumpel, budzi kopniakiem, rzuca w twarz plecak turystyczny i każe się pakować. Pytanie odnośnie celu wyprawy zbył zwykłym ,,zobaczysz sam” i kazał ruszyć cztery litery, bo za godzinę autobus. W biegu nawrzucałem najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i jakimś cudem zdążyliśmy na dworzec. Autobus w kierunku Siemiatycz wlókł się niemiłosiernie, a na dodatek był zapchany, więc byliśmy zmuszeni stać przez dwie godziny. Tylko tłok uratował mnie przed ,,zawiasami” za pobicie, a Adama przed wizytą w szpitalu. Kiedy już poważnie rozważałem wypchnięcie kolegi razem z jego pomysłami przez wąskie okienko pekaesu, wjechaliśmy do Siemiatycz. Okazało się, że to tylko przystanek, ponieważ teraz musimy dojechać do Drohiczyna. Celem podróży okazał się ogólnopolski zlot rekonstruktorów historycznych –Wikingów, Słowian i Bałtów. Jako że do następnego autobusu mieliśmy ze dwie godziny, a tuż obok dworca w Siemiatyczach znajduje się zalew oraz sklep sprzedający zimne płyny spożywcze, oczekiwanie minęło nam dość szybko i przyjemnie. Znalazł się też czas na przejrzenie ekwipunku. Nie było tak źle, namiot spakowałem. Szkoda tylko, że nie wziąłem śpiwora, karimaty ani żadnego koca. A kwietniowe noce były zimne. Adam z uporem godnym maniaka twierdził, że ,,nie będzie źle, rozgrzejemy się hehe miodem grzanym.” Z trudem odparłem myśli o próbie utopienia go w zalewie i poszliśmy na kolejny bus. W Drohiczynie pojawił się jeden duży problem. Adam nie miał brody, co jak wiadomo jest jak bilet wstępu na tego typu imprezy. Na szczęście mój talent do negocjacji i spacer Adama do sklepu znacząco poprawiły jego notowania i udało się wejść. Krążąc po obozie, usłyszeliśmy od kogoś, że powinniśmy natychmiast udać się do ,,Mistrza Piwa” na pokaz historycznego browarnictwa. Zaciekawieni tematem pobiegliśmy pod jego namiot. „Mistrz Piwa” najwyraźniej był po wielodniowych pokazach, ponieważ leżał pod namiotem, mrucząc pod nosem coś po norwesku. Obudzony kopniakiem, spojrzał na nas uśmiechnięty, popatrzył na plecaki wypchane płynami chmielowymi i szczerząc się do granic ludzkiego pojęcia, zaprosił nas do namiotu. Jako że mogą czytać to dzieci, pominę opis tego, co się działo. Pominę również (z litości dla siebie samego) późniejszą przeprawę przez rzekę, rozbicie namiotu i marne próby rozpalenia ogniska. Na szczęście dla nas się udało, ponieważ po zachodzie słońca temperatura spadła znacząco. Bardzo znacząco. Gęsta mgła unosząca się nad Bugiem nie pomagała. Wtedy w moje serce wstąpiła nadzieja. Wiedziałem, co muszę zrobić. Jako że z natury jestem człowiekiem bezczynności, chwalebny trud wykonania idei, która zrodziła mi się w głowie, przekazałem Adamowi. Miał przygotować nam tosty. Ale nie zwykłe. Miały to być najlepsze tosty, jakie stworzył człowiek. Mieliśmy przygotowane wcześniej zioła zbierane na słonecznych łąkach, masło oraz chleb. Adam z ochotą zabrał się do pracy. Rozgniótł oregano w dłoniach, hojnie posmarował kromki chleba masłem, posypał ziołami i nałożył na kijki. Idealnie obliczył czas pieczenia, stopione masełko przypiekło delikatnie chleb, nadając mu cudownego smaku. Po pierwszym kęsie zza horyzontu wydobyło się słońce, które zaczęło nas ogrzewać….
Tak mogło być. Co więcej, najpewniej by tak było, gdyby tosty robił ktoś inny. Ale do dyspozycji miałem tylko Adama, który potrafił przesolić nawet gotowaną soczewicę. Zwęglona abominacja, którą mi przyniósł, w niczym nie przypominała wymarzonego tościka. Gdyby zrobił coś takiego na śląsku, prawdopodobnie wrzuciliby to na wagon z węglem…
Z tego miejsca chciałbym przestrzec wszystkich. Gdy ktoś wpada do domu i zaprasza na ,,przygodę”, czasami warto wyrzucić klienta z domu. A tosty? Tosty polecam zrobić tradycyjnie, na kuchence :)
P.Krasnodębski
Tagi:brodata kuchnia