galeria
Lynn Weingarten "Piękne samobójczynie"
Wydawnictwo JK 2018
Wiosna wlewa w nas chęci do życia. Dni stają się cieplejsze i dłuższe. Słonko, nieśmiałymi promieniami pieści twarze, rozgrzewa ziemię i suszy pozimową wilgoć. Zwierzęta leniwie wynurzają się z legowisk. W powietrzu rozbrzmiewa brzęczenie pszczół, a łąki wybuchają kwieciem jak zatoki alergików. To idealny czas na mroczną, chorą i pokręconą historię, jaką serwuje nam Lynn Weingarten. Gdy urocza nastolatka June dowiaduje się o samobójczej śmierci swojej najlepszej przyjaciółki Delii, nie przyjmuje jej do wiadomości. Nic dziwnego. Lubimy rzeczy lekkie, łatwe i przyjemnie. Stąd niesłabnąca popularność disco polo. Samobójstwo nie leży w kręgu naszych zainteresowań. Nie tykamy go nawet metrowym kijem przez szmatkę. Wyparcie to naturalny odruch obronny organizmu, ale June ma inne powody, by przeczyć faktom. Nie wierzy, że młoda i przebojowa dziewczyna, sama odebrała sobie życie. Za dobrze ją znała. Postanawia więc obnażyć prawdę krytycznego momentu. Ale pewne tajemnice powinny nimi pozostać. "Piękne samobójczynie" to dobry thriller psychologiczny. Nie najlepszy, nie świetny, nie doskonały, po prostu dobry. Zawiera wszystkie elementy określające gatunek. Rozbudowaną psychoanalizę, wędrówki do przeszłości i wnętrza bohaterów, poczucie niepewności i strachu, zagadkę, makabrę, zawiłość relacji, tło socjologiczne i wymagające wytrzymałości na przeciążenia zwroty akcji. To że fabuła szyta jest grubymi nićmi jak skarpetka cerowana przez mężczyznę i pęka w tych szwach niczym pociąg do zakopanego, tak że nawet Różowa Pantera zorientuje się w niedorzeczności szczegółów, nie ma znaczenia. Książka ta zwraca uwagę na toksyczne zjawisko zbliżone do współuzależnienia. Manipulacja, uległość, patologiczna miłość, problem ze zdefiniowaniem siebie i swoich uczuć. To droga do bliskości czy katastrofy? Zanurzmy się w mroczne odmęty ludzkiego umysłu, skąpani marcowo-kwietniowym słońcem. Dlaczego? Dla kontrastu.
Marcin Dębko