Go, go Lucas!

Go, go Lucas!

Kiedy Wielka Brytania chce wypełznąć z UE, ŁUKASZ PIETRASZKIEWICZ, (przypomnijmy, młody człowiek pochodzący z Sokółki, od kilkunastu lat związany życiowo i zawodowo z UK) dopiero nabiera tempa, dosłownie i w przenośni, i wychodzi mu to DOSKONALE! Pisaliśmy o Łukaszu, albo może już Lukasie, 2 lata temu. W 2015 r. został finalistą brytyjskiej edycji programu Top Model, a także zdobywcą nagrody publiczności. Od tamtej pory jego kariera nabrała rozpędu.

A co się w jego życiu działo ostatnio, niech sam opowie...


     Zaraz po finałach zostałem zaproszony przez organizatora konkursu piękności, Pawła Majewskiego, na pierwsze wybory Miss Polski UK and Ireland. Teraz jestem częścią ekipy i przygotowuję wraz z Katie Ice przyszłego Mistera, Miss i Miss Nastolatek. Jesteśmy ich coachami i trenerami. Dzięki temu, mogę poznawać wielu fantastycznych ludzi i pomagać spełniać marzenia. Top Model jest od zawsze związany z Fundacją Children with Cancer, która zajmuje się rodzinami i dziećmi, dotkniętymi straszną chorobą jaką, jest rak. Sam jestem ojcem i wujkiem, i na samą myśl - mam ciarki. Nikomu tego nie życzę. Jak co roku, organizatorzy TM typowali jedną osobę, która będzie reprezentować ich w Londyńskim Maratonie. Kiedy otrzymałem telefon z propozycją, by wziąć w nim udział, bez wahania przyjąłem wyzwanie, nie mając żadnego pojęcia, co mnie czeka. Byłem podekscytowany, że po raz kolejny mogę komuś pomoc. Nic więcej. Nie oczekiwałem, niczego w zamian.
    Przygotowywałem się długo. Treningi wyglądały podobnie. Zamiast jeździć samochodem - biegałem na siłownię i z powrotem kilka razy w tygodniu. Trochę trenowałem na bieżni. Co jakiś czas dopadała mnie grypa, albo coś innego. 30 dni przed samym maratonem postanowiłem, że codziennie będę biegał i ćwiczył, by się bardziej przygotować. Nie czułem się na siłach.
        Z czasem zacząłem czytać na temat samego Maratonu. Okazało się, że to jedno z największych wydarzeń w UK, a i jeden z największych maratonów na świecie. Wtedy zderzyłem się z rzeczywistością. Dla kogoś, kto przez 6 lat w szkole był zwolniony z zajęć wf-u, nagle przebiec 22.6 mil, czyli 42.195 km... nierealne! Ostatecznie zrobiłem 45 km z tego, co pokazał mój czytnik. (uśmiech). Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy podołam, ale dzięki mojej rodzinie i przyjaciołom, a także dzięki Fundacji, nie poddałem się. Trenowałem i próbowałem nie myśleć o tym, co będzie. Nie liczyłem też na żadne miejsce, czy medal, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Walczyłem, by zdobyć jak największa sumę na rzecz Fundacji. Tak dla Waszej wiadomości, nie każdy może wziąć udział w tym Maratonie. Ja miałem miejsce zagwarantowane dzięki temu, że wygrałem TM i ich reprezentowałem. W tym roku było 414.168 chętnych, którzy aplikowali - a tylko 42.500 się dostało. Niektórzy próbują kilka lat z rzędu. Jeszcze do 28 kwietnia nie rozumiałem dlaczego. Teraz już wiem.
    Poprzez media społecznościowe udało mi się nazbierać najwięcej. Moją akcję wspomógł też aktor Tomasz Ciachorowski (znany z seriali „Majka”  „Złotopolscy”, „Pierwsza miłość”, „M jak Miłość” i „Na dobre i na złe”), który podpisał koszulkę z mojej fundacji i już wkrótce będzie można ją wylicytować na aukcji, bo nadal można mnie wspomagać. Więcej informacji na moim profilu Instagram: https://www.instagram.com/lukaszpietraszkiewicz

https://www.facebook.com/LPietraszkiewicz
https://uk.virginmoneygiving.com/LukaszPietraszkiewicz

    Kiedy nadszedł ten pamiętny dzień, miałem ogromny mętlik w głowie. W przeddzień, kiedy dojechałem do Londynu z rodziną, to po spotkaniu w siedzibie Fundacji byłem rozwalony emocjonalnie. To był jeden z tych dni, kiedy człowiek uświadamia sobie, jakie ma szczęście, że ma zdrowe dzieci. Historie, które tam wtedy poznałem, ludzie, których widziałem i mogłem tego fizycznie doświadczyć ... tego się nie da opisać. Wtedy uświadomiłem sobie, jak ważne jest to, co robię. Wierzę, że dobro wraca do tych, którzy je czynią. Kiedy jednak wróciłem do domu, jeszcze tego samego dnia, dopadło mnie zwątpienie i strach. Bałem się, że gdzieś padnę po drodze i nie będę w stanie się podnieść. Nawet chciałem przez chwilę się wycofać. Dobrze, że mam przy sobie ludzi, którzy szybko mi to z głowy wybili. Choć nie rozwiało to moich wątpliwości.
    Nazajutrz, wcześnie bo o 5.00 rano - pobudka by na czas dotrzeć na start. W pełnym już wyposażeniu, koszulka i numer maratończyka, darmowy przejazd metrem w pakiecie... (to rzadkość w Londynie) a na bucie TAG z logo „London Marathon”. Wszyscy się do mnie uśmiechali i życzyli powodzenia, wołając mnie po imieniu, które miałem wypisane na koszulce. Póki nie zobaczyłem jak Królowa Elżbieta, przyciska TEN guzik na start, nie zdawałem sobie do końca sprawy z tego, co mnie czekało. Minęło chyba z 30 min. zanim doszliśmy do startu. Proszę mi uwierzyć, że nawet nie było metra pustego miejsca, po obu stronach ulicy stały tłumy ludzi z banerami, chorągiewkami i gadżetami - od startu do samego końca, przy Pałacu Buckingham. Słyszałem tylko „Lukas go go! You can do it! Go go Lucas!” W barach grała głośna muzyka, orkiestry dęte słychać było co jakiś czas. Ludzie się bawili na tarasach. Niesamowite przeżycie. Dodam tylko, że pogoda typowo angielska: zimno, wietrznie i 4 razy padał deszcz. Kiedy tylko ruszyliśmy, wiedziałem, że nie ma odwrotu. A jak minąłem pierwszy kilometr - to się załamałem, że to dopiero początek. Jednak pierwsze 20 km przefrunąłem. Można było mnie śledzić poprzez aplikację (dzięki tagom na bucie). Ci, którzy byli ze mną, musieli wcześniej wyjechać, bo się obawiali, że nie zdążą na metę (śmiech). Ale kryzys przyszedł po 24 km. Nagle opadłem z sił! Czułem jak kolana mi się przesuwają, a stopy przestają mnie utrzymywać. Tłum, który wykrzykiwał nasze imiona - zaczął mi przeszkadzać. Byłem bliski rezygnacji. I wtedy zobaczyłem znajomą, która leżała nieprzytomna na poboczu. Już jest OK. Zabrali ją do szpitala. Organizm nie wytrzymał.
    Nie wiem jak, ale się podniosłem i znalazłem w sobie siły, by biec dalej. Dobiegłem. Ukończyłem. Kiedy zobaczyłem Big Bena, łzy napłynęły mi do oczu, bo wiedziałem, że to już o rzut beretem. I kiedy wbiegłem na metę, to nie wiem - czy ze szczęścia, że to koniec - czy ze zmęczenia - upadłem na kolana, zalewając się łzami. Potem już tylko pamiętam moment wręczenia mi medalu i las gratulujących rąk. Zrozumiałem wtedy, że to nie był tylko zwykły maraton, że biegłem po życie. Ledwo, już bez butów, doczołgałem się na umówione miejsce, gdzie miałem spotkać się z rodziną i przyjaciółmi. Wtedy ich najbardziej potrzebowałem. Nawet teraz jak to piszę, łzy napływają do oczu. Ten moment, kiedy podbiegła do mnie moja 10-letnia córka i podparła mnie sobą, bym nie upadł - nigdy go nie zapomnę! A potem przez cały czas mnie trzymała w objęciach i powoli prowadziła i wtedy kazała mi przyrzec, że jej pierwszy maraton pokonamy razem. Nasze działania mają wpływ na kolejne pokolenia. Ten moment wynagrodził mi wszystko. Ból minął. W głębi serca wiem, że choć wszyscy mi kibicowali - to też byli i tacy, którzy nie do końca dowierzali, że mi się uda. Sam zresztą nie dowierzałem. Piękne było to, że potrafili się do tego przyznać. Całą gromadką poszliśmy w poszukiwaniu miejsca, by uczcić mój sukces. Uwierzcie mi, że każdy następny krok był niewyobrażalnym wysiłkiem. Ludzie na ulicy nam gratulowali, uśmiechali się. Muszę przyznać, że to było lepsze niż wygrana w Top Model.
    Moje motto miałem na koszulce: „Biegnę po to, by kolejne dziecko zadzwoniło dzwonem, gdy już wygra walkę z rakiem”. Często wykorzystywałem je, by zachęcić ludzi do wsparcia Fundacji.
    Po maratonie, do dziś jeszcze mam trudności by włożyć na siebie spodnie, nie wspomnę o chodzeniu po schodach. W pracy kilkoro znajomych na mój widok się popłakało, a sąsiadka - chciała mnie zanieść do domu na rękach. Moja córka z dumą, już następnego dnia, zaniosła medal do szkoły. Udało mi się dowlec by ją odebrać ze szkoły, gdzie dostałem owacje na stojąco. Oba kolana mam mocno naciągnięte, schodzi mi paznokieć z dużego palca i nie mogę stąpać na prawej stopie. Ale jest OK. Pozwolę sobie zacytować kilka komentarzy z mediów społecznościowych: Łukasz, jesteś moim osobistym sokólskim Sokołem. Jest w tobie niewytłumaczalna dla mnie moc i siła. Jesteś nie tylko inspiracją, ale też i przykładem do naśladowania. Ten, kto wie, ile w życiu przeszedłeś - wie, jaką drogę pokonałeś. Jesteśmy dumni, że mamy kogoś takiego!; Łukasz, jesteś WIELKI! Dokonałeś wielkiego wyczynu. Podziwiam i gratuluję!; Łukaszku, czego się nie podejmiesz - wszystko ci wychodzi. Jestem dumna z Ciebie; Łukasz, mój bohaterze! Mogę Ci prasować pelerynę?; Za słabo wierzysz w siebie Mistrzu. Byłem pewien, że to zrobisz, bo masz charakter. Gratulacje i pełen szacun. I tak mógłbym dalej...
    Pod wieczór, jeszcze przed kąpielą, powiedziałem sobie: „Mogłem lepiej”. Już wtedy wiedziałem, że chcę to powtórzyć. Ani ból, ani strach mnie przed tym nie powstrzymają. Jedynie czego się obawiam to, że mogę mieć niewystarczająco dużo szczęścia, by się dostać. Ale jest światełko w tunelu, jest możliwość bym pobiegł w następnym roku, i to w Nowojorskim Maratonie. Jeszcze za wcześnie by o tym mówić. Teraz, jak już dojdę do siebie, to zacznę się przygotowywać do długiej drogi, która mnie czeka już w lipcu. Mam zamiar przejść szlakiem Św. Jakuba z Francji do Santiago de Compostela w Hiszpanii. To ponad 900 km. Z moim szczęściem i skłonnościami do gubienia się - zrobię ponad 1000. (śmiech) Już od dawna marzyłem by tego doświadczyć. Teraz nadszedł ten czas. Mam także nadzieję, że jeszcze w tym roku ukarze się moja książka, jest już napisana ale czekam na korektę. A potem? Pewnie znowu coś wymyślę.
    Nadal można wspierać fundację. Link jest aktywny. Jeśli chodzi o szlak to też stworzę link, pod którym będzie można wpłacać symboliczne sumy. Tym razem chcę wesprzeć wszystkie klasztory, które odwiedzę po drodze. Znam biedę od podszewki. Posmakowałem jej i wiem czym pachnie. Kocham pomagać ludziom. Zawsze będę pomagał tym, którzy będą tego potrzebowali. Trzymajcie za mnie kciuki.


Łukasz Pietraszkiewicz

fot. prywatne archiwum ŁP

Zdjęcia


Tagi:Sokółkałukasz pietraszkiewiczLONDON MARATHON

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.