galeria
Jakub Żulczyk "Zrób mi jakąś krzywdę"
Wyd. Świat książki 2018
Jakub Żulczyk zyskał miano pisarza kultowego. Można nawet posunąć się do stwierdzenia, że jest pokoleniowym głosem. Trzeba wiele, żeby zasłużyć sobie na taki tytuł. Proza Żulczyka jest boleśnie prawdziwa. Jest to obraz świata, z jakim utożsamia się większość młodych ludzi. Są to wykrzyczane myśli, które tlą się w głębi nas. Żulczyk zgrabnie je lepi, formułuje i ubiera w fabułę. Robi to na tyle sprawnie, że rozbrzmiewają one głośno i wyraźnie, a co najważniejsze przekonująco. Żeby zaskarbić sobie przychylność współczesnego odbiorcy nie można owijać w bawełnę. Żulczyk uderza więc w twarz, nie zważając na konwenanse. "Zrób mi jakąś krzywdę" to wznowienie jego debiutu z 2006 roku. Choć od premiery minęło dwanaście lat, książka ta wciąż jest aktualna. A wszystko za sprawą uniwersalnego tematu. Bo kto z nas nie marzył o spontanicznej, wręcz eskapistycznej wyprawie po kraju i gorącej miłości będącej motorem napędowym szaleństwa? W podróż taką wybierają się dwudziestopięcioletni Dawid i piętnastoletnia Kaśka. Różnica wieku jest tu alarmująca, ale nie inaczej sprawy mają się w książce "O miłości i innych demonach" Gabriela Garcii Marqueza, więc aspekt ten nie powinien szokować. "Zrób mi jakąś krzywdę" to przede wszystkim obraz Polski w krzywym zwierciadle. Fanatycy religijni, dresiarze, młodzi anarchiści oraz Janusze filmów erotycznych, jakich para spotyka na swojej drodze, przeplatają się, tworząc barwną mozaikę społeczeństwa i skłaniając do refleksji nad jego kondycją. Autor opisując to wariactwo imponuje pokaźnym zasobem słownictwa i mnogością popkulturowych porównań. Wyraźnie nakreśla punkt widzenia swojego bohatera i jeśli ktoś czuje się dotknięty jego puentą oznacza to, że trafił w sedno. A szpile wbija bezlitośnie. I pomyśleć, że Żulczyk poziom taki trzyma w każdej powieści. Jeśli ktoś nie zetknął się jeszcze z jego twórczością, zachęcam do jak najszybszego nadrobienia zaległości. Zwłaszcza, że jest ku temu niepowtarzalna okazja.
Marcin Dębko