galeria
Sokółczanin Karol Dziedziul w ciągu 43 dni pokonał na rowerze 4170 km wzdłuż granic Polski, by swoją wyprawą wspomóc zbiórkę funduszy na rzecz rehabilitacji Jarosława Łukaszuka, który po ciężkim komunikacyjnym wypadku doznał porażenia czterokończynowego. W końcu udało nam się porozmawiać.
Karol, kiedy wspominasz tamten wyczyn - emocje wracają do Ciebie?
Za każdym razem gdy wspominam o wyprawie mojego życia emocje biorą górę.
Z jakim refleksjami startowałeś, z jakim mijałeś tablicę z napisem: Sokółka?
Startowałem z myślą, aby akcja udała się bo leżała na mnie ogromna presja przy tak wielkim przedsięwzięciu. Przy powrocie, mijając znak: Sokółka byłem przeogromnie szczęśliwy, że jestem cały i zdrowy bo nieraz bywało niebezpiecznie na drodze. Cieszyłem się, że w końcu będę mógł odpocząć w swoim łóżku.
Co było najtrudniejsze podczas tamtych 43 dni?
Zdać relacje po każdym dniu, kiedy byłem ogromnie zmęczony a musiałem jeszcze z sensem opisać cały dzień, odbijało się to na moim śnie, którego nieustannie mi brakowało. Nieraz kończyłem materiał około godz. 3 nad ranem.
Co wbiło Ci się najbardziej w pamięć?
Spotkanie nad morzem z Konradem, który szedł pieszo dookoła Polski wzdłuż granic.
Która część Polski wydała Ci się najbardziej gościnna, która najmniej?
Prawie cała Polska jest gościnna i nie spodziewałem się, że aż tak bardzo. Tylko na Kaszubach spotkałem się z ludzką chciwością.
A która część Polski z kolei wydała Ci się najbardziej malownicza, a która nie zachęcała do dłuższej eksploracji?
Cała Polska jest malownicza, każde miejsce ma swój urok. Nie było takich miejsc, których nie chciałem eksplorować. Jestem pod wrażeniem tego, jaki mamy piękny kraj.
Gdzie byś jeszcze wrócił?
Najchętniej wróciłbym na południe, czyli w góry. Bieszczady utkwiły mi najbardziej w pamięci.
Jak długo się przygotowywałeś i na czym to polegało?
Przygotowywałem się ponad pół roku, formę fizyczną utrzymuję od kilku lat, ale musiałem wzmocnić się jeszcze bardziej. Trenowałem 6 razy w tygodniu, we wtorki i czwartki pływałem na basenie i korzystałem z saun, w poniedziałki i środy chodziłem na boks, a w piątek i sobotę jeździłem długie odcinki na rowerze. Ciężko było się zregenerować w jeden dzień po takim tygodniu, więc w niedzielę zacząłem morsować. Teraz wiem, że przygotowania fizyczne to tylko 30% efektów - reszta zależała od psychiki.
Co okazało się niezbędne podczas tamtej wyprawy?
Absolutnie niezbędne było moje samozaparcie i silna wola oraz sprawny sprzęt, na którym musiałem polegać. Niestety, dał się we znaki podczas podróży, ale udało się temu zaradzić.
Czy bywały momenty zwątpienia, kryzysy…?
Miałem momenty zwątpienia ale największy kryzys miałem w połowie drogi - w Kudowie Zdrój, organizm miałem tak wycieńczony, że gdyby to nie była akcja charytatywna, to pewnie wróciłbym pociągiem do domu.
Chyba musisz lubić własne towarzystwo, bywało że przez długie godziny nie miałeś żadnego rozmówcy…
Bardzo lubię, temu też podróżuję sam. Bywało, że całymi dniami nie miałem się do kogo odezwać, ale przy akcji pomagał mi Marcin Pogorzelski, z którym miałem codzienny kontakt telefoniczny.
Przyznaj, raz zahaczyłeś o depresję…
Tak, raz wpadłem w depresję, było to w Raczkach Elbląskich. Depresja miała 1,8m p.p.m. Na szczęście udało mi się z niej wyjechać. (śmiech)
W 6 numerach INFO cytowaliśmy Twoje zapiski – może szykujesz coś nowego, chętnie o tym napiszemy.
Przyznaję, że jeszcze zanim wróciłem z wyprawy, to już myślałem o kolejnej, ale póki co to moja słodka tajemnica.
Może chciałbyś komuś podziękować za naszym pośrednictwem?
Chciałbym podziękować Urzędowi Marszałkowskiemu Województwa Podlaskiego, Powiatowi Sokólskiemu oraz Gminie Sokółka za patronat i wspieranie akcji.
Dziękuję również wszystkim sponsorom i prywatnym osobom, które wspierały całą inicjatywę. Jesteście wielcy!
Pytała A. Tumiel, fot. archiw. pryw. KD