galeria
Sokółczanin Karol Dziedziul, to ten śmiałek od wyprawy rowerowej wzdłuż granic Polski (ponad 4000 km w 43 dni) i eskapady kajakowej z Karkonoszy do Bałtyku (500-km). Przypomnijmy, że obydwu wyprawom towarzyszyła zbiórka pieniędzy na rzecz potrzebujących. Tym razem podczas styczniowych chłodów (temp. przy gruncie dochodziła do -32 stopni) spędził 2 noce pod namiotem na urokliwej Suwalszczyźnie. Obficie zaśnieżoną trasę pokonywał rowerem (!) i nie omieszkał pomorsować w wyrąbanym uprzednio przeręblu w jeziorze Wigry…
Karolu, ty to chyba zmarźlakiem nie jesteś? Kalesonki i ciepła flanelka - to nie twoja domena?
Już nie, ale kiedyś byłem i to niemałym, bo w czapce potrafiłem wyjść nawet w maju. (śmiech) Od półtora roku założyłem tylko 2 razy kurtkę zimową, w kriokomorze przy -50 stopniach oraz na tej ekstremalnej wyprawie, a tak - to chodzę ubrany dosyć skąpo: cienkie spodnie, koszulka, na wierzch kurtka „grubości” bluzy... ale bez czapki i rękawiczek - się nie ruszam! (śmiech)
Kto jest twoim guru, jeśli chodzi o sztukę przetrwania, bo domyślam się, że zanim zmierzysz się z wyzwaniem - robisz podbudowę teoretyczną?
Zanim podejmuję wyzwanie - to nie tylko robię podbudowę teoretyczną, ale też i praktyczną. Mam dwóch mentorów, dzięki którym udało mi się połączyć obie pasje: zimowe wyprawy rowerowe oraz adaptację na zimno. Obserwuję ich od kilku lat, to: Valerian Romanowski i Rafał Gręźlikowski. Od Valeriana uczę się adaptacji na zimno - jest to mega gość, który w Jakucji przy temperaturze sięgającej -60 jechał 400km na rowerze. Ma też na koncie kilka rekordów Guinnessa w obcowaniu z zimnem. Udało mi się nawet zaczerpnąć z nim praktyki w kriokomorze o temperaturze -50, a odczuwalnej -72 stopni, gdzie morsowaliśmy w baliach. Rafała śledziłem już dużo wcześniej i zawsze ciekawiło mnie to, jak on daje radę jechać kilka dni załadowanym rowerem i do tego śpiąc w namiocie przy temperaturze spadającej do -20. Z rowerem zaliczył prawie całą koronę polskich gór i do tego potrafi przetrwać w dziczy.
Musisz chyba mocno lubić własne towarzystwo, skoro często fundujesz sobie wyprawy w pojedynkę i to ekstremalne...
To prawda, lubię swoje towarzystwo, ale fajnie jest też odpocząć od codzienności, wyciszyć się, posłuchać odgłosów natury, wtedy też dopiero mogę odczytać swój organizm a to ważne przy ekstremalnych wyprawach. Na Suwalszczyznę jeżdżę kilka, nawet kilkanaście razy do roku bez względu na warunki pogodowe oraz porę roku, ponieważ jest to moje ulubione miejsce na wyprawy i treningi.
To, opowiadaj, co cię zagnało w mroźne, styczniowe dni do Wigierskiego Parku Narodowego. Biwak letnią porą – to nuda?
Biwaki są fajne przez cały rok, tylko trzeba umieć dostrzec piękno każdej pory roku. A gdy tylko dowiedziałem się o natarciu „Bestii ze Wschodu” - to postanowiłem, że w końcu po tylu latach przygotowań będę mógł stawić czoła siarczystym mrozom. (śmiech)
To chyba trywialne pytanie, ale odpowiedz proszę - nie bałeś się? Jeśli coś by nie poszło - wyprawa mogłaby się skończyć różnie… hipotermią? Masz zawsze w zanadrzu plan B – misję ratunek?
Przechodziło mi to przez myśl, ale nie bałem się bo byłem bardzo dobrze przygotowany. Przy tego typu wyprawach mam cały czas kontakt z osobami, które będą w stanie mi pomóc albo wezwać pomoc. Do tego obóz rozbijam niezbyt daleko od miejsc zamieszkanych.
Co było najtrudniejsze podczas tej wyprawy?
Najtrudniejsza była sama jazda na rowerze, ponieważ momentami było naprawdę ślisko, a czasem było tyle śniegu, że ciężko było rower przepchać.
Ostatnio obserwujemy, szczególnie w mediach społecznościowych, modę na morsowanie, masz doświadczenie - bądź naszym ekspertem – morsowanie jest dla każdego? Warto spróbować? Komu zdecydowanie nie polecasz?
Morsować może każdy, kto nie ma problemów zdrowotnych - od juniora do seniora. (śmiech) Oczywiście, że warto spróbować. Przede wszystkim ze względu na największe atuty jakimi są: budowanie odporności, poprawienie samopoczucia czy zmniejszanie bólu, ale jest ich znacznie więcej. Zdecydowanie nie polecam go jednak osobom zmagającym się z problemami kardiologicznymi.
Masz listę kolejnych, niecodziennych pomysłów na sprawdzanie siebie: psychiki i wydolności w rozmaitych okolicznościach?
Listy nie mam, pomysły przychodzą same z czasem, ale jeszcze tej zimy chciałbym po raz kolejny wejść na szczyt górski w spodenkach.
„Po co żyć normalnie jak można ekstremalnie…” czytamy na twoim profilu… Rozwiniesz tę myśl, bo rozumiem że gna cię ku przygodom raczej dzikość serca a nie ryzykanckie kuszenie losu?
„Normalne” życie przestało mnie kręcić, dzięki ekstremalnym wyprawom dostaję ogromnego kopa do życia i to mnie najbardziej napędza, stało się to też moją pasją, ponieważ uwielbiam przygody, które nie są łatwe. (śmiech)
Dzięki za rozmowę.
Aneta Tumiel