galeria
Animatorka, obecnie pracownik GOK-u w Krynkach (wcześniej biblioteka, świetlica środowiskowa "Nasz Kącik", GOKiS), pełna niespożytej energii, kopalnia pomysłów i inicjatyw lokalnych; kuratorka i opiekunka licznych wystaw i warsztatów około artystycznych, prezeska Stowarzyszenia „Pro Bona” w Krynkach, członkini Stowarzyszenia „Drabina”, promotorka lokalnych tradycji o silnych zapędach etnograficznych, strażniczka rodzimej gwary.
Pani Lucyno, jeśli coś atrakcyjnego dzieje się w Krynkach na 95% jest Pani w to „zamieszana” - co Pani robi żeby się „chciało chcieć”?
To chyba czynnik charakterologiczny. Lubię ruch, a działanie jest ruchem. Stagnacja jest czymś, co niszczy, więc może to strach przed marazmem i stagnacją jest tym motorem? Nie wiem. Ale jednostka niewiele zrobi. Ważne jest, trafić na grupę ludzi, której też się chce chcieć. A wtedy i pomysły i realizacja idą jak z płatka. Mam to szczęście, że udało mi się spotkać parę "pozytywnie zakręconych" osób w naszym środowisku, i ta wspólna energia daje to "chcenie się chcenia". (śmiech)
Przyjmie Pani "chabora", żeby się nam "hutarka" udała?
O, jak pani ładnie to powiedziała, jaka piękna wymowa. Wy znajacia naszu mowu? (śmiech). Nigdy nie wykonywałam zawodu, który by jakoś szczególnie predysponował do chaborów. No, ale chabor w postaci dobrego humoru, uśmiechu - przyjmę zawsze.
Chcę Panią zagadnąć o gwarę jaką można jeszcze usłyszeć w Krynkach i okolicach, czym się ona charakteryzuje, kto się nią posługuje?
Gwara, niestety zanika. Posługują się nią jedynie najstarsi mieszkańcy. Wiele lat temu, jeszcze w bibliotece (to był rok 2001) prowadziłam cykl zajęć dla gimnazjalistów „Tradycje i obrzędy w naszej gminie, nasza gwara, i twórczość Sokrata Janowicza”. Najtrudniejsze było mówienie o gwarze. Kompletnie nie wiedziałam jak młodzieży przedstawić ten temat, ale znalazłam wyjście. Zaczęłam spotkanie od pytań - czy byli w górach, na Śląsku, nad morzem i czy słyszeli jak mówią górale, Ślązacy, Kaszubi. Owszem, młodzież słyszała, nawet zaczęli cytować jakieś słówka, było przy tym mnóstwo śmiechu. Jak już się wygadaliśmy o gwarze śląskiej, kaszubskiej i górali, zapytałam ich: A ciepier ja da was budu hawaryć tak jak naszyja dziade tut. Wy panimajacia sztoś? A heta nasza hutarka, gwara. Konsternacja. Ale zaraz potem rozgadanie się, mnóstwo pytań, no i zajęcia poszły lekkKażda wieś miała inny sposób wymawiania, inne słownictwo. Na przykład, w Łapiczach mówiono na garnki harszczkie, a w Rudakach, Łosinianach - kastruli, rzodkiewkę nazywano rećka, a tam - rediska.To tylko przykłady, ale nawet akcenty w wyrazach rozkładano inaczej i to na terenie tak małym jak gmina są wyraźne różnice. A cała Białostocczyzna, czy Sokólszczyzna to barwny gwarowo region. Przyczyn zróżnicowań językowych należy szukać m.in. w charakterze procesów osadniczych i przeszłości, zmiennej przynależności politycznej administracyjnej i kościelnej tych ziem. Podczas zajęć z młodzieżą na temat gwary przygotowywałam im zadanie do zbadania w terenie. Wybierałam ok. 40 wyrazów z naszej gwary, dzieliłam grupy do przebadania - dziadkowie, rodzice, rówieśnicy. Wtedy naocznie młodzież sama się przekonywała, że gwara zamiera, że wyrazy podane przeze mnie znali tylko dziadkowie, grupa rodziców już mniej, a rówieśnicy - całkiem niewiele.
My, rdzenni mieszkańcy tej ziemi mówimy na naszą gwarę "język prosty"- haworym pa prostu. I dla nas to jest jasne. Jest to tzw. gwara przejściowa, gdyż występuje tu zjawisko mieszania się cech dwóch sąsiadujących ze sobą języków. W niektórych domach gwara pełni funkcję języka domowego. Młodzi ludzie często rozumieją ten język, ale zasobu słów w swoim słowniku czynnym nie posiadają. W 2010 r. z biblioteką zrealizowałam projekt wydawniczy z grantu Urzędu Marszałkowskiego w Białymstoku pt. "Wielokulturowa Gmina Krynki" - tytuł może nietrafiony, bo nie pisałam tam o wszystkich kulturach, a skoncentrowałam się na kulturze "tutejszych" z tej ziemi. Tam też był mini słowniczek gwary. Nie mam już na to wpływu, ale myślę, że w ramach poprawiania turystycznego wizerunku gminy, moją publikację, czy też publikacje GOK-u warto wznawiać - w sezonie byłoby co turystom oferować i nie byłoby tu "białej plamy" wydawniczej.
Nasza gwara jest dziedzictwem kulturowym, "zabytkiem" o który musimy dbać. I ta dbałość należy do nas samych, "tutejszych", miejscowych. Bo jeśli my sami o to nie zadbamy to kto? Pozwolimy, by za 20 lat przyjechali jacyś obcy, którzy będą nasze dzieci, wnuki uczyć naszej kultury? Ten obowiązek spoczywa na nas.
Ostatnio obchodziliśmy Dożynki, jakie były związane z nimi kiedyś obrzędy w Pani okolicy?
O żniwnych obyczajach pisałam na stronie Pro Bona. Zainteresowanych odsyłam do tego tekstu
www.facebook.com/PROBONAKRYNKI. W moim domu zachowano obyczaj "hościka". Zbierałam kwiatki polne i ozdabiałam pierwsze kłoski żyta, związywałam plecionką robioną ze słomy. I najczęściej byłam też "kozłem ofiarnym", bo kazano mi nieść ten bukiecik, a zwyczaj nakazywał oblać wodą niosącego… więc wiadomo... (śmiech). Niestety, wieś się zmieniła, tradycje, obyczaje odchodzą w niepamięć. Odeszli ludzie, odchodzi pamięć. Dziś turyści przyjeżdżający w nasze okolice zachwycają się lasami, dzikością... A czy tak było 40-50 lat temu? Nie, były pola uprawne, w pocie czoła pracowano na nich, użyźniano, zbierano plony… Ileż potu ludzkiego ta ziemia przyjęła, ileż losów. Czy była cisza? Nie, wieś miała swoją muzykę, odgłosy zwierząt, głosy ludzi, kto dziś na wsi słyszy muczenie krów, gęganie gęsi, śpiew koguta... Dzisiejsze lasy, dzikość zawdzięczają ziemi, o którą dbali ludzie tu żyjący. Tu nie było pustki, takiej jak dziś widzimy... Ludziom, którzy uprawiali tę ziemię, tworzyli kulturę, nasze tradycje, obrzędy należy się pomnik… pomnik ze słowa i obrazu.
A jaka jest Pani ulubiona potrawa tradycyjna?
Uwielbiam tołkanicę, czyli kartofle utłuczone ze skwarkami i cebulą, do tego rasolik, czyli chłodnik… ale taki bieda-chłodnik, czyli: ogórek, cebulka, koperek zalany rozwodnioną śmietaną - żaden tam wypasiony "litewski chłodnik". Lubię też kukiełki czyli zupę z kluseczek ucieranych z surowych tarkowanych kartofli, gotowaną na wodzie, a potem zabielaną mlekiem. No i chyba jestem w mniejszości wielbicieli kisielu owsianego, z tym że wolałam go ze skwarkami, a nie z cukrem. (śmiech)
Ma Pani na koncie całe mnóstwo rozmaitych inicjatyw i wydarzeń promujących lokalne tradycje, obrzędy, zwyczaje, historię, osobowości - wspomnę ostatnie: ubiegłoroczną wystawę w Ozieranach "Filozofia stodoły" Krystyny Berndt, Nocne Krynek Bajanie, Wystawa rysunków Burdyłły, Niebieska Strona Krynek, Spotkania z historią w tle. Jesień się zaczyna, więc zagadnę o spotkania zeszłoroczne ph. „Szara godzina” - proszę powiedzieć na czym polegały i jaki mają rodowód i czy będą kontynuowane?
"Szara godzina" jest to jesienne spotkanie, które od kilku lat robimy z Elą (E. Czeremcha dyrektor GOK Krynki Red.). Nawiązałyśmy do niegdysiejszej tradycji "darcia pierza", opowieści o szarej godzinie - czyli między zmierzchem a ciemnością wieczoru. Pierza nie drzemy… ale wspólnie gotujemy, opowiadamy sobie historie rodzinne, jest mnóstwo wspomnień, są występy artystyczne. Mamy od lat już swoich stałych uczestników. W tym roku też planujemy. Przeważnie koniec listopada, to termin "Szarej godziny" Zapraszamy serdecznie.
Zachwycająca jest animacja pt. „Królowa Bona w Krynkach”* powstała w 2013 r. pod Pani opieką, jak Pani wspomina prace nad nią?
Aby powstał ten film, pracowałam z grupką młodzieży przez cały rok na kółku etnograficznym. Zbieraliśmy stare przepisy, gwarę, zwyczaje obrzędy. Młodzież poznawała historię naszej ziemi w powiązaniu z historią Wielkiego Księstwa Litewskiego i Korony Polskiej. Znalazłam w internecie konkurs ogłoszony przez CEO "Filmowe pogwarki", który dotyczył dziedzin, realizowanych na zajęciach. Długo zastanawiałam się czy warto, bo nie było dobrej atmosfery wokół mnie w pracy. I praktycznie w ostatnim momencie, tuż przed zamknięciem terminu, napisałam scenariusz i wysłałam. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po kilkunastu dniach dostałam wiadomość, że scenariusz znalazł się w ogólnopolskiej ósemce najlepszych i będziemy mogli go zrealizować. Pracę przy tym projekcie wspominam cudownie, ze względu na wspaniałą młodzież (a było ich tylko czworo) i ich zaangażowanie. Miałam poczucie dobrze zrobionej roboty - czyli "zarażenia" swoją pasją młodego pokolenia. Twórcza grupka była też zaproszona przez panią prezydentową na Zamek Królewski w Warszawie, na ogólnopolskie prezentacje projektów. Tak, to był piękny czas. A potem - cóż... stało się, jak się stało.
Pomysły na przyszłość?
A jest ich trochę. Mam nadzieję, że wspólnie z fajnymi ludźmi uda się nam je zrealizować.
Niedługo obchodzi Pani urodziny, o ile Internet nie kłamie, proszę przyjąć od nas życzenia wszelkiej pomyślności i oby wypalenie i zmęczenie zawodowe omijało Panią zawsze szerokim łukiem!
Dziękuję bardzo za życzenia. (uśmiech) Tak - najważniejsze to się nie wypalić i nie poddać beznadziei. Również pani tego życzę!
Rozmawiała: Aneta Tumiel
Tagi:SokółkaPowiat Sokółskiwywiadisokolkasokolkatvlucyna jurkiewicz