galeria
Łukaszu, jaka była Twoja droga do punktu, w którym jesteś teraz w życiu – czyli dyplom na warszawskiej ASP i zarabianie 'grafiką'?
Zawsze gdzieś była ze mną estetyka i zdolności manualne, odziedziczone rodzinnie. Na pierwsze studia wybrałem Grafikę Cyfrową, zupełnie nie mając pojęcia, dokąd może mnie to zaprowadzić. Złożyłem pierwsze portfolio, dzięki któremu dostałem pierwsze stypendium, co było niesamowitym motorem napędowym. Później, byłem już corocznym stypendystą na wszystkich kierunkach, na które uczęszczałem. W pierwszym dniu swoich studiów, poznałem osobę, która pracowała dla agencji reklamowej, opowiadała o ciekawych ludziach i mega klimacie, jaki tworzą. W ten pierwszy dzień – postanowiłem, że też tak chcę. No i tak też się stało. ASP było moją drugą uczelnią. To niesamowita przygoda i - co dziwnie zabrzmi - podróż w głąb siebie. Polecałbym każdemu.
Twój dyplom nie bez kozery nosi tytuł „Kontestacja”, kontestujesz w nim popkulturę, ale i ona sama stanowi dla Ciebie źródło inspiracji…
Od samego początku nie interesowały mnie pejzaże i cały ten worek tradycyjnych sztuk wizualnych. Sztucznie nie podszywałem się pod szesnastowieczne malarstwo holenderskie. Jestem zaadoptowany w kulturę miejską, którą zawsze się interesowałem i na której wyrosłem. Cały „street”* wszedł teraz do mainstreamu*. Moje grafiki są jak koń trojański. Posługują się językiem brandów*. Śmieję się z nich - wykorzystując zakorzenione w nich symbole. Bawię się symboliką, a one bawią ludzi.
Celowo rezygnujesz z koloru, chcesz wzmocnić przekaz?
Kolor czarny - to mój ulubiony kolor. Biel jest tylko kontrą i jego przeciwległym biegunem. Biel występuje po to tylko, żeby pokazać, co jest czarne. Czerń jest początkiem i końcem, alfą i omegą, od czerni zaczyna się paleta barw w Photoshopie i na nim się kończy. Ma bogatą historię znaczeń. To kolor szlachetny, który kontestuje kolorowe, tandetne materiały graficzne, które nas otaczają.
Kondycja świata i ludzi przedstawiona w Twoich grafikach – nie napawa optymizmem...
Jeżeli odrzucisz wierzenia w postacie niewidzialne, a które ponoć trzymają straże nad równowagą świata oraz takie pojęcie religijne, jak karma, które jest częstą wymówką aby nie walczyć w pojedynkę o sprawiedliwość swojego losu - bo jak u Kazika (Staszewskiego – przyp. Red.) - los się musi odmienić? - Ale wcale nie musi. To jest smutne, ale prawdziwe. Dochodzi do ciebie, że rodzisz się tu i umierasz sam, musisz walczyć sam o swój eko-system, przestrzeń i ludzi, którymi chcesz się otaczać. Walczyć z bezdusznym systemem, dla którego jesteś cyfrą w statystyce i z ludźmi, którzy spróbują zepsuć ci krew dla swoich celów lub dla zabawy. Okazuje się więc, że świat to groźne miejsce. Każdy oryginalny twórca ma swoje doświadczenia i swój charakter. Poprzez akcentowanie poszczególnych aspektów życia, chce on przekazać coś odbiorcy. Wtedy zaczyna się sztuka. Sztuka, to nie pięknie namalowany koń. (śmiech) To coś, co zaczyna zastanawiać, zatrzymuje cię na moment, ma w sobie jakieś minimum przekazu i message* do widza. Ja ironizuję świat, moje prace to tragikomedia. Czarny humor - jak mój styl: czarno-biały. Stoję w kontrze do głupoty, kultu ciała, kultu postaci niewidzialnych, kultu pieniądza, kultu mega komercyjnych brandów modowych. To ja.
Co Cię szczególnie inspiruje?
Bodźce z zewnątrz. Każdy artysta jest mega obserwatorem. Wszystko mnie może zainteresować. Bywa, że są to rzeczy nieoczywiste i takie, które wszyscy ominą i nie zwrócą na nie uwagi. Największą inspiracją jest dla mnie jednak rozmowa. Przeważnie z kimś inteligentnym, z kim można wymienić poglądy… ale też niekoniecznie. (śmiech) Nawet głupiec i ignorant ma swoją opowieść. Naturalnie, lubię oglądać też sztukę innych. Odwiedzam regularnie warszawskie wystawy, prezentujące sztukę nowoczesną. Jestem też aktywnym użytkownikiem Instagrama, do którego często zaglądam, a także sam prezentuję tam prace - i na którego chciałbym wszystkich zaprosić - @luksprzeziks
Bywasz czasem w Sokółce? Będzie można tu zobaczyć Twoje prace?
Jeżeli chodzi o Podlasie, to prace będzie można zobaczyć na Opera House Festival, 20 lipca w Białymstoku. Jesienią, prawdopodobnie, będę też miał wystawę w Sokólskim Ośrodku Kultury, którą z mojej winy i przyczyn organizacyjno-terminarzowych przekładałem już dwa razy.
Dzięki za rozmowę.
Aneta Tumiel
Jak czas długi i szeroki subkultury młodzieżowe skazane były na porażkę. Hipisi mieli się zaćpać, punkowcy zapić, a hiphopowcy... jedno i drugie. Na pokłady kreatywności młodych przymykano oko. A przecież każda sztuka wymaga talentu, samozaparcia i jest kuźnią osobowości wiodącą od bruku na szczyt. Doskonały przykład takiej ewolucji to Łukasz Kundzicz. Sokółczanin zakorzeniony w lokalnym street arcie, obecnie art director agencji reklamowej z dyplomem warszawskiej ASP w kieszeni, którego twórczość zatacza coraz szersze kręgi i zdobywa uznanie w skali ogólnopolskiej. Urodzony w 1985 roku inspirację znalazł w graffiti. Choć nie jest to jedyny element kultury hiphopowej, jakim się parał. Można było usłyszeć go na podziemnych, rapowych nagraniach. Porzucił jednak tekst na rzecz sztuk wizualnych. W jego pracach do dziś wybrzmiewa uliczny sznyt. Cechuje je swego rodzaju brud, jak również szczerość i bezkompromisowość. Cytat z najnowszej płyty O.S.T.R-a „Zmienili monochrom na róż” ma się nijak do grafik jego autorstwa. Utrzymane w czarno-białej stylistyce stanowią kontrę dla barwnych ugrzecznień. Przebija z nich antysystemowość i bunt wobec współczesnego świata. Sprzeciw wyraża choćby karykaturując symboliczne postacie z kreskówek. Są mroczne, oniryczne, a w konsekwencji niepokojące i prawdziwe do bólu. Przykład Łukasza to dowód na siłę pasji i wielowymiarowość hip-hopu. Jak widać kultura tożsama z wielkomiejskimi ośrodkami, może utorować drogę nawet komuś z małego miasta. Wystarczy uparcie i świadomie nią podążać. Trzymamy kciuki za dalsze sukcesy.
Marcin Dębko