galeria
Łukasz Raube, rocznik '81, postać lokalnie rozpoznawalna - przynosi nam paczki, nie, nie jest Mikołajem… jest kurierem. Znak rozpoznawczy: uśmiech na „dzień dobry” i uwaga, zawsze ma ze sobą aparat – bo nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja, żeby zamknąć coś w kadrze. Każdą wolną chwilę Łukasz poświęca pasji fotografowania.
Panie Łukaszu, przyszedł Pan z paczką, gdzie mam podpisać?
A nie, dziś nie, dziś prywatnie. (śmiech)
Pytanie na rozgrzewkę, kiedy Pan dostał pierwszy aparat?
Pierwszy aparat dostałem od dziadka, taki jeszcze na kliszę. Później jak weszła era cyfrowych aparatów kupiłem sobie aparat kompaktowy. „Pstrykałem” od dziecka ale nigdy nie myślałem żeby zająć się tym profesjonalnie. Pierwszą „lustrzankę” kupiłem sobie jakieś cztery lata temu. I pomału zacząłem się tym bawić, tym razem bardziej poważnie. Dwa lata temu kupiłem sobie profesjonalny sprzęt z najwyższej półki i zacząłem szlifować swój warsztat. Jestem zupełnym samoukiem, nie mam za sobą żadnych kursów, ale spotkałem na swojej drodze kilku fajnych fotografów, którzy „natłukli” mi dużo praktycznej wiedzy do głowy.
Pierwsze zdjęcie, z którego był Pan naprawdę zadowolony… spojrzał Pan i stwierdził: mam to!
Było to zdjęcie portretowe dziewczyny w plenerze, siedziałem nad nim później ok. 6 h, żeby wyszło idealnie… było to lato zeszłego roku. Sesja była w Waniewie nad Narwią. Zdjęcie wisi też w holu Biblioteki (fot. poniżej) – wg mnie idealne!
W takim razie, definicja idealnego zdjęcia według Łukasza Raube.
Idealne zdjęcie musi mieć piękne światło, jeśli plener to przed zachodem słońca, kiedy światło jest ciepłe, miękkie i przyjemne. Jeśli robimy portret pod słońce, mamy świetny efekt rozświetlenia włosów – o tym można mówić godzinami… Jeśli fotografia powstaje w studio to ważne jest ustawienie lamp, czyli znowu światło… bo fotografia to przede wszystkim światło i jeszcze raz światło! Ważna jest też kompozycja, np. w krajobrazie gra kluczową rolę. Jeśli ktoś nie zna podstawowych zasad, typu trójpodział, złote punkty itp., raczej trudno mu będzie zrobić dobre foto. Warto mieć pomysł na zdjęcie, pomyśleć o pierwszym i drugim palnie.
Ulubiony fotograf to...
Jeśli chodzi o krajobraz bardzo cenię pana Marka Waśkiela, zawsze śledzę jego poczynania. On często organizuje warsztaty fotograficzne, na które zamierzam się wybrać latem, jest podróżnikiem, pracował także m.in. dla National Geographic. Piękne robi te zdjęcia. A co do portretu, najwięcej nauczyłem się od Zdzisława Lipskiego. Jego prace bardzo cenię i zawsze podpatruję – są doskonale obrobione. Razem też robiliśmy kilka sesji i zakumplowaliśmy się. Bardzo dużo wiedzy wchłonąłem przez ostatnie dwa lata, także dzięki tym fotografom.
Wspomniał Pan, że długie godziny zajmuje obróbka cyfrowa zdjęcia.
Jak najbardziej, bez obróbki cyfrowej nie ma dziś fotografii. Jeśli ktoś powie, że nie obrabia zdjęć cyfrowo – to kłamie jak z nut. Wystarczy spojrzeć na okładki pism kobiecych – Photoshop do potęgi!
Proszę dokończyć myśl: najbardziej lubię, kiedy po drugie stronie obiektywu znajduje się…
Kobieta. (śmiech) Z dziewczynami dobrze mi się pracuje, są mniej spięte niż faceci. Pozowanie wychodzi im naturalniej. Zresztą, zawsze przed planowaną sesją staram się poznać osobę, to ułatwia pracę później, i jest luźniej na samej sesji. Są dziewczyny, które po prostu uwielbiają obiektyw i to widać później na zdjęciach.
Polki są piękne, prawda?
Piękne, a szczególnie Podlasianki. (śmiech)
Kiedy przypatruję się Pana pracom, przychodzi mi na myśl, że jest w nich szczypta poezji, zamyślenia – szczególnie w krajobrazach, ale i nie stroni Pan od humoru…
Dzięki, tak chyba jest. Jeśli chodzi o krajobrazy, to staram się nie klepać bez sensu fotek dla wszystkiego dookoła, tylko znaleźć takie miejsce, które samo w sobie zatrzymuje nasze spojrzenie, więc nie ma tu przypadków. A humor, dystans, to podstawa – bez nich w dzisiejszym świecie trudno byłoby przetrwać.
Ceni Pan też chyba kolor w fotografii?
Tak zdecydowanie, ale ostatnio w portretach sięgam też po czerń i biel – i jestem zadowolony z efektów.
Ulubiona pora roku fotografa?
Generalnie lato, wiadomo, ale każda pora roku jest piękna do fotografowania.
Prezentuje Pan autorskie zdjęcia regularnie na swoim profilu, często pewnie obok zachwytów jest i krytyka, jak Pan ją odbiera?
Czytam z uwagą i staram się dzięki temu rozwijać. Choć bywa też i tak, że zdjęcie, które uważam za bardzo udane – nie ma takiego odbioru… (śmiech)
Co daje Panu pasja?
Odskocznię od codzienności. Po ciężkim tygodniu pracy, gdy przychodzi weekend, niezależnie od pogody chwytam aparat i do dzieła… sesja w studio albo plener – to mnie relaksuje i odstresowuje.
A jeśli w plener z aparatem - to dokąd?
Okolice Krynek, Narew, Biebrza itp. Latem np. byliśmy na Bagnie Ławki. Pamiętam, poszliśmy z kumplem w nocy, żeby fotografować drogę mleczną. Ciemno, choć oko wykol, tylko odgłosy natury - a wtedy wyobraźnia działa. (śmiech) Idziesz wąziutką kładką nad bagnami z małą latareczką – jest trochę adrenaliny! Wtedy też powstają fajne zdjęcie. Tak naprawdę, każde zdjęcie to - osobna historia i wspomnienia, które można snuć przez długie godziny.
Wspomniał Pan o zdjęciach nocnych, próbował Pana astrofotografii…
Owszem próbowałem, ale to trudny temat. Trzeba mieć dużą orientację nie tylko z dziedziny astrologii, wiedzieć gdzie czego szukać na nieboskłonie, ale też mieć wiedzę teoretyczną jak do tego podejść, no i specjalistyczny sprzęt, bardzo kosztowny, i oprogramowanie do montażu takich fotografii. Żeby powstało jedno zdjęcie astro, trzeba zmontować ze sobą setki zdjęć. To bardzo wymagający odłam fotografii.
Do końca lutego (2019 r. ) można oglądać Pana zdjęcia w sokólskiej Bibliotece, gdzie jeszcze je zobaczymy?
Można podglądać mój profil na FB: „szklanym okiem. fot. łukasz raube”, a jeśli ktoś wybierze się do Białegostoku, to w Spodkach (WOAK) od tego czwartku będzie wystawa prac pt. „Taniec” grupy pasjonatów fotografii FOTO Spółdzielnia, do której przynależę, serdecznie zapraszam!
Na co dzień jest Pan donosicielem… hihi, tzn. doręczycielem przesyłek. To chyba nie jest zawód dla każdego…
To prawda, ale ja lubię swoją pracę i kontakt z ludźmi, choć nie ukrywam, że czasami spotyka się trudnych klientów, takich, co to potrafią doprowadzić do białej gorączki, ale bywa, że kolejną odwiedzoną osobą jest np. miła babcia, która kilkoma słowami potrafi rozbroić bombę. (śmiech)
Wraca Pan do Sokółki?
Tak, ostatnie 4 lata mieszkałem w Wasilkowie, wracam. Wystawa w Bibliotece, to taki mój powrót, chciałbym tu na lokalnym rynku fotografii jeszcze coś zamieszać. (śmiech)
Dzięki za rozmowę i powodzenia!
Ja również dziękuję.
pyt. Aneta Tumiel