galeria
Marcin Wicha „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”
Wyd. Karakter 2017
Grono żałobników zebrało się wokół trumny. Kilka starszych pań zaintonowało „Dobry Jezu, a nasz Panie..” Płaczliwy akompaniament wypełnił kaplicę, mieszając się z zapachem świec i świeżych kwiatów. Po policzkach spłynęły grube jak groch łzy. Wieko, z głuchym trzaśnięciem zakryło rozmazany obraz nieboszczki. Grabarze dźwignęli drewniany sarkofag na barki. Pogrzebowy pochód ruszył powoli na miejsce wiecznego spoczynku. Nie w książce Marcina Wichy. W „Rzeczach, których nie wyrzuciłem” autor wspomina swoją matkę przez pryzmat przedmiotów, słów, czynów. Nie buduje monumentu, ani nie wznosi rozpaczliwego epitafium. Nie gra na emocjach usiłując wzbudzić współczucie. Nie oszukujmy się, byłby to tani chwyt. Godnie wraca myślą do rodzicielki. Słowo po słowie odtwarza osobę jak taśma VHS. Jak przystało na projektanta znaków graficznych, wie jaka siła tkwi w wymownej prostocie, symbolu czy szczególe. Nie oznacza to bynajmniej chłodnej obojętności. Wicha pisze ciepło, niejednokrotnie z humorem, acz silna osobowość matki wymaga również mocnych akcentów i bezkompromisowego podejścia. „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” to sprawiedliwa książka. Bez słodzenia, spazmatycznych szlochów czy ukrytych pretensji. Jeśli mógłbym sobie czegoś życzyć, to właśnie takiego syna. Niby krucha, bo papierowa forma upamiętnienia, wydaje się być lepsza od najbardziej wydumanych pomników z granitu lub marmuru. Są one drogą i definitywną oznaką końca, natomiast na stronach książki można żyć jeszcze wiele stuleci. Szacunek Panie Marcinie.
Marcin Dębko