galeria
Wolokanie to jest kolędowanie, tylko kolędowanie - bożonarodzeniowe, a wolokanie - wielkanocne. Także przychodzili dzieci, takie małe do 10 lat. Przychodziły takie dzieci od 10 do 15 lat, takie nawet do 18-tu (...). A już potem przychodzili też tacy, co skończyli 18 lat. Albo nawet jeśli był 16-latek, a był taki duży, wyrośnięty, to też szedł z tą grupą dorosłych. Ale w dorosłej grupie to przychodzili nawet tacy, którzy mieli 60 lat i więcej. Żonaci mniej chodzili. Ale starzy kawalerowie, to oni już szli w grupie starszej, to brali jakąś organkę, żeby coś tam idąc na Wielkanoc przygrać. (…). Jak ktoś skrzypce miał, to szedł ze skrzypcami. Dzieci to przychodziły tylko z życzeniami, albo pukały tylko i prosiły o wołoczonne i dlatego to jest wolokanie. (…) Więc kiedy przychodziło Wielkanoc, już było w Wielki Piątek wszystkie obgotowane jajka na świeżo, pomalowane już na kolorowo, wytarte, bo to każde jajko pisane prawdziwym woskiem i patyczkiem. Bo kiedyś jeszcze pisali zastruganym patyczkiem. Taka końcóweczka była jak ołówek zastrugany. I wtedy pisało się tym patyczkiem. W późniejszych latach, to jest tak okres międzywojenny, tak nawet zaraz po II wojnie światowej, już zaczęli pisać zwykłą (…) zapałką. Brało się zapałkę, maczało się tą końcóweczką, którą się zapala. Maczało się wosk i pisało się jajka. To przetrwało jeszcze parę lat temu, także jeszcze 2005, 2002 rok, to jeszcze będąc w Augustowie, to w domie moich byłych teściów, to jeszcze robili woskiem, zapałkiem. (...) A już (...) jak skończyła się II wojna światowa, (...) jeszcze można było jechać do Grodna, stamtąd Żydzi przywozili towary. I oni mieli pospinane szpileczkami. Było kombinować, tak w rozmowie, żeby dostać tę szpileczkę i już szpileczkami pisać. I już szpileczkami do tej pory. (…)
I kiedy w Wielką Sobotę dzieci niosą do kościoła poświęcić jajka, ale dawniej to się niosło nie tylko jajka do święcenia, ale niosło się cały kosz (…) z jedzeniem. Piekło się chleb, cały bochenek, ser zrobiony, masło robione ręcznie, jajek tam ugotowanych - ile można było - przeważnie każdemu domowniku jajko musiało być, i jeszcze mięso, ale mięso i prosiaczka jakiegoś, czy kurczaczka piekli, kiełbasę zrobili, czyli pełny kosz od kartofli. Nakładali tego wszystkiego i nieśli do kościoła. (…) I nie wolno było gotować obiadów. Przez dwa dni ten kosz, (...) z tymi jajkami, to miał wystarczyć na całe święta do jedzenia.
I od razu po śniadaniu, kiedy podzielili się święconym jajkiem, zjedli śniadanko, dzieci małe (...) 6-, nawet 5-latki (…) jedno drugiego brało za rączkę i: „pójdziemy do sąsiadów”. Wtedy takie do 10 lat i młode, i większe przychodzili do drzwi, (...) pukały. Gospodyni tylko zawsze powiedziała: „Wchodźcie, wchodźcie dzieci”. Dzieci wchodziły: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Gospodyni odpowiadała: „Na wieki, wieków. Amen. A co dzieciulki powiecie?” „A ciotku, a my tu przyszli do Was po woloczonne”. „No to nastawiajcie fartuszki” – do dziewcząt, a chłopcy mieli małe koszyczki. (…) Gospodyni włożyła każdemu po jajku malowanym, bo mogły być tylko malowane, a opisane, to też już, która bardziej bogata była, czy bardziej taka szanowana, to pisankę dawała. A tak to w naturalnej farbie tak, w ziołowej gotowane i podawane tym dzieciom. A jeżeli już zabrakło, to nawet surowe jajka dawali. Ale kiedy te dzieci [mówiły] „Bóg zapłać, Bóg zapłać ciotku”, to wybiegały sobie za drzwi, zadowolone i one się bawiły, one od razu miały zabawę. One wyszły „w wybijanego”, albo czekały, że przejdą całą wioskę tam, gdzie mieszkali. Albo ulicą wzdłuż, wszerz przejdą i wtedy dopiero zaczynali to taczanie jajka po trawie, po pogórczku… To były takie gry, zabawy rodzinne.
Te dzieci, co były głodne, to one rozbijały te jajka, szli na wybitki, albo oddawało się drugiemu dziecku (...) „A jedz, bo ty głodny”. No to dziecko zjadało same.
Ale kiedy poszły te dzieci małe, przychodziły te dzieci starsze. I one wchodząc do domu też pukały do drzwi, też wchodziło nie jedno, nie dwoje, ale wchodziło ich 5 i 6, i więcej mogłoby być. I oni też „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Gospodyni odpowiadała też „Na wieki, wieków” i wtedy już oni mogli wejść ze śpiewaniem. I śpiewali konopielki. Na przykład: „Cienka, niewielka w lenku kanapielka, hej wino, wino, zieleno. Jeszcze cieńsza niż ładniejsza, hej wino, wino, zieleno” (…) Ale oni wchodzili czy dwie zwrotki zaśpiewali i wtedy mówili, któryś z bardzo takich odważnych: „Jestem mały żaczek, jako robaczek, w szkole widziałem, rózgi nie widziałem, rózga zielona, z drzewa łamiona, przyszły małe dziatki, zrywały kwiatki, po drodze rzucały, Pana Jezusa witały. Witam Cię Jezu, prześliczny kwiecie, ja małe dziecie, ręce podnoszę, o woloczonne proszę”. A drugi mówi: „Ciotku, dajcie par pięć, to będę wasz zięć”. A jeszcze drugi z tych większych: „Ciotku, dajcie par osiem, to wtedy wezmę waszą córkę na osień”. (…) I wtedy te dzieci dziękowały: „Bóg zapłać, Bóg zapłać” i biegły dalej, od domu do domu.
Ale tak od obiadu na pierwszy dzień świąt, już przychodzili dorośli, tacy w wieku 16, 18, 30 lat i starzy kawalerowie przychodzili. I tak przychodzili, i z organką, żeby przygrać, przychodzili nawet i z harmonią, grzebień mogli brać, żeby sobie na ustach śpiewając przygrywali, na skrzypcach...
Wspomina KRYSTYNA CIEŚLUK (rocznik ’37), twórczyni ludowa z Lipska specjalizująca się w plastyce obrzędowej (m.in. pisankach).
źródło: www.jarmarkjagiellonski.pl/letnie-szkoly-rzemiosla-ludowego-2/letnia-szkola-pisankarstwa