galeria
Patrycja Anastazja Zalewska jest absolwentką Państwowego Liceum Plastycznego w Gdyni Orłowie (specjalizacja - fotografia artystyczna), Wydziału Grafiki i Malarstwa na ASP w Gdańsku, na co dzień jest pracownikiem Starostwa Powiatowego w Sokółce i promuje nasz Powiat z charakterystycznym dla siebie wdziękiem, fotografuje ważne i znaczące dla nas lokalne wydarzenia i opatruje je zawsze interesującym, osobistym tekstem. A jej fotografie, czasem mają pazur reporterski, a czasem nutkę melancholii… a po pracy, albo w jej ramach, Patrycja chwyta za farby i daje upust swojej ekspresji, a wybiera do tego dużego formatu płótna i intensywną paletę barw. Samodzielna, niezależna, ciepła, serdeczna, otwarta, kreatywna... taka jest Patrycja.
Patrycjo, więcej w Tobie urzędniczki czy artystki? A może Patrycja jest urzędniczką a Anastazja – artystką? (uśmiech)
Nigdy nawet nie próbowałam siebie sklasyfikować, określić, to byłoby bardzo trudne, jestem sobie sobą, po prostu ;).
Urzędniczką? Na pewno nie. Praca w Wydziale Rozwoju i Promocji nie dała mi na szczęście szansy poczuć się rasową urzędniczką haha... nie ma w niej nic z typowego byciem urzędnikiem. To raczej połączenie agencji reklamowej z reporterską. Tu jest ciągły młyn, robi się wiele rzeczy niemal jednocześnie, zupełnie różnych rzeczy. To wymaga umiejętności skupienia, obserwacji, przewidywania, planowania, organizacji, bystrości, pomysłowości, wyobraźni i świeżości spojrzenia, umiejętności skutecznego komunikowania się z ludźmi. No i bezwzględnie umiejętności fotografowania, pracy w programach graficznych, pisania w dobrym stylu. To co robimy musi być ciekawe, dobrze podane, zachęcające. Praca tu wiele mnie nauczyła. Bez wahania potrafię znaleźć potrzebne informacje, nawiązać kontakty. Odruchowo wiem co, gdzie i jak - jaką drogą... To przydaje się również w życiu. Lubię tą pracę, choć czasem jest wykańczająca przez tempo i ten natłok różnych wątków jednocześnie... i wtedy, mam ten komfort, że mogę sobie pobyć „artystką“ :).
Czy czuję się artystką? Za mało tworzę, żeby czuć się w pełni artystką. Myślę, że Starosta Sokólski Piotr Rećko, nie do końca zdaje sobie sprawę jak wielką sprawił mi radość, dając możliwość malowania - mówię o tworzeniu kolekcji kopi obrazów Witalisa Sarosieka. Jestem osobą, która potrzebuje różnorodności, męczy, nuży mnie robienie wciąż tego samego, choćby było to nadzwyczaj ciekawe. Okresy kiedy zaszywam się w domu przy nowym płótnie, są dla mnie zbawienne. Potrzebuję na jakiś czas odizolować się od otoczenia, „wrócić do siebie“, odbudować równowagę wewnętrzną, posłuchać dobrej muzyki i pomyśleć spokojnie o sensie życia :). Mam na to wszystko czas, kiedy maluję, wtedy odrywam się zupełnie od świata zewnętrznego. Czasem bywa to niebezpieczne, bo zapominam że trzeba zrobić obiad, albo wstawić pranie, bo skończyły się skarpetki hehe. Jestem zatem hybrydą z głową w chmurach, twardo stąpając po ziemi.
Wychowałaś się w bardzo artystycznym domu. Kim chciałaś zostać w dzieciństwie, niech zgadnę, artystką? (uśmiech)
Nieee. Zaskoczę Cię :). Chciałam zostać wojownikiem Ninja. W okresie podstawówki śniłam godzinami przed faktycznym zaśnięciem, świadome sny, o tym jak mam taką sprawność fizyczną , że jestem w stanie zrobić wszystko, łącznie z lataniem w koronach drzew i bieganiem po pionowych ścianach. Później... pod koniec liceum marzyłam, o hodowaniu roślin i projektowaniu ogrodów. Mam w sobie zakodowany taki zegar biologiczny, że wiosną MUSZĘ grzebać w ziemi, sadzić i patrzeć jak rośnie. Niestety, mój tata - profesor rzeźby na ASP w Gdańsku, był załamany moimi marzeniami - chcesz być badylarą?!Hahaha... Widząc jego rozczarowanie, poddałam się. Może to głupie było, ale od dziecka bez sensu wydawało mi się uczenie w szkołach plastycznych, bo ja to wszystko miałam w domu, umiałam to od zawsze. Dlatego fotografia i dlatego grafika bo tam trzeba poznać technikę, a tego trzeba się nauczyć. Strona artystyczna wynika z natury, talentu, umiejętności przetworzenia myśli w obraz. Oboje rodzice kończyli rzeźbę.
Jak się znalazłaś na Sokólszczyźnie?
Oj, to długa historia. Ale pokrótce. Mój tata pochodzi stąd, zza lasu ;). Jest taka kolonia, nawet nie wieś, w lesie - Osierodek. Mama pochodzi z Kalisza - najstarszego miasta w Polsce. Poznali się w Gdańsku na ASP. Tata przywoził mamę do swojego domu rodzinnego no i mama zakochała się w tych stronach, w podlaskiej naturze, klimacie. Kiedy miałam trzy lata, kupili siedlisko na Wilczej Jamie. Przyjeżdżaliśmy tam kiedy tylko było można: wakacje, święta, każda przerwa w zajęciach na uczelni, gdzie tata pracował. W pierwszych latach nie było tam nawet prądu, nie mówiąc o wodzie... I to było czarodziejskie! Kiedy przyjeżdżaliśmy zimą, woda w wiadrze zostawiona jesienią w kuchni, była bryłą lodu. Mama kazała mi skakać po sienniku, żebym nie zamarzła, zanim napalą w piecach. To była zima stulecia. Latem były kwiaty, motyle, ważki, poziomki, maliny,... było jak w raju. Kiedyś wieś była inna. Do tej pory uwielbiam sianowanie, takie tradycyjne. W lesie czuję się jak w domu, mogę do niego iść w ciemną noc bez cienia lęku. Tu było prawdziwe życie, można było go dotknąć, poczuć na własnej skórze każdą porę roku, która wyznaczała jego rytm. A miasto? Nie mam do niego żadnego sentymentu. W ostatni dzień szkoły, od podstawówki, wieczorem pakowałam się, a rano byłam już na dworcu w Białymstoku :), potem PKS do Czarnej B. i bryczką albo traktorem na Wilczą. Pod koniec sierpnia, nawet nie mówiło się, że to już koniec wakacji, taka była żałoba... I czekanie do Bożego Narodzenia. Więc w końcu przeniosłam się tutaj... i jestem :)
Czy rodzice byli cenzorami Twojej twórczości? Jak się żyło w rodzinie artystów?
:)... Cenzorami... Kiedyś, już na studiach, tata powiedział do mnie: „ Wiesz, stokroć wolę Twoje obrazy, niż te wszystkie knoty „wielkich artystów“... Ogólnie nie było oceniania, ale zawsze mogłam się poradzić jeśli miałam wątpliwości, czy coś jest ok, albo jak zrobić żeby było lepiej. Tata nie był ogólnie skory do pochwał, myślał, że mi się w głowie poprzewraca, a to był błąd bo mnie mobilizują pochwały, a krytyka zniechęca. Mama zawsze zachęcała i zachęca żebym malowała, tworzyła i dowartościowuje bardzo! Mnie i moje siostry, jesteśmy po prostu wyjątkowe! hehehe, może aż za...
Jesteś bardzo barwną i pozytywną osobą. Gdzie „ładujesz akumulatory”?
Ojej... Ładuję je mimochodem. Kocham życie, przyrodę, może widzę to wszystko piękniejszym i wspanialszym niż inni ludzie. Świat jest taki ciekawy, niesamowity, niepowtarzalny. Ludzi też widzę pozytywnie, nikt przecież nie jest idealny. Mam naturę obserwatora, to co nas otacza jest bardzo złożone. Taka natura chyba, nie da się tego nauczyć, ani zmienić. Przede wszystkim sprawia mi przyjemność bycia sobą, i być może to jest klucz. Nie lubię udawać, nie ulegam wpływom, konwenansom, nie obchodzi mnie kto co o mnie myśli, żyje w zgodzie ze swoim sumieniem. Myślę, zastanawiam się, stawiam się w różnych sytuacjach żeby zrozumieć postępowanie ludzi i uświadomić sobie czego ja pragnę, co sprawi, że będę bardziej szczęśliwa, później do tego dążę i to jest fajne. Jest tyle rzeczy, które chciałabym zrobić, nie mam czasu na plotki i tv hehe, wolę zająć się swoim życiem i ubarwić je jeszcze bardziej. Życie jest ciekawsze niż książki i filmy, tylko trzeba je poczuć i żyć prawdziwie, całym sobą. Robić rzeczy, których pragniemy, nie cofać się ze strachu.
Nad czym w tej chwili pracujesz?
Jako „urzędniczka“, czeka mnie praca nad folderem dla twórców ludowych, który czeka od dłuższego czasu na realizację, bo na bieżąco wyskakują sprawy, które trzeba zrobić na cito. Jako „artystka“ kończę pracę nad kopiami obrazów Sarosieka - Sokólskiego Bruegela. Czeka też 20 pustych podobrazi, które zapełnię najprawdopodobniej autorskimi widokami z terenu powiatu sokólskiego. Postaram się, żeby oddawały specyficzny urok naszych stron. Chciałabym też dokończyć serię swoich indywidualnych prac i zrobić wystawę. Niestety nie widzę na to szans w najbliższym czasie z powodu braku czasu... Są to duże, pracochłonne płótna. Na razie mam trzy, chcę żeby było ich przynajmniej pięć, a namalowanie jednej zajmuje średnio dwa miesiące.
Bardziej wolisz tworzyć z natury czy bazować na wyobraźni?
To co tworzę, że tak powiem - od siebie, musi mieć w sobie jakąś myśl, przesłanie. Jest to realizm z dużą dawką symbolizmu. Czyli jest to połączenie natury z wyobraźnią. Na zamówienie maluję to co klient sobie życzy, ale staram się robić to dobrze, żeby nie było puste, żeby miało nastrój, duszę, to coś co każe się wpatrywać i powracać wzrokiem, wywołuje jakiś emocje. Zrobiłam mnóstwo portretów na zamówienie, dla osób znajomych i zupełnie obcych, gdzieś z Polski, świata. Portret to osobny temat. Nie wystarczy przerysować buzię mniej lub bardziej dokładnie, trzeba jeszcze uchwycić charakter człowieka. Rysując portret poznaję twarz człowieka milimetr po milimetrze, od źrenic oczu po czubki uszu, to fascynujące. Pewnego rodzaju kontemplacja nad czyjąś twarzą.
Gdzie najczęściej szukasz inspiracji?
W sobie. W tym, co przeżywam, odczuwam, w migawkach z życia, które zostają w pamięci, bo niby nie istotne z czasem nabierają znaczenia bramy do kolejnego rozdziału. Stają się symbolem. Nie szukam inspiracji, same do mnie przychodzą. Leżą w głowie i czekają...
Marzenie, które mogłabyś nam zdradzić?
Mieć więcej czasu i siły na spełnianie marzeń. No i domek pod lasem z szerokim widokiem na łąki, ogrodem, z daleka od sąsiadów :D. Pojadę bardziej, może być pod lasem z widokiem na ocean, też z daleka od sąsiadów i ogrodem, koniecznie! Może być słychać śpiew wielorybów... i słowików hahaha
Co Cię pasjonuje, z Twego profilu dowiadujemy się, że na pewno podróże… muzyka…
Muzyka tak, zazwyczaj taka niepodobna do żadnej innej. Podróże... świat ogólnie, bliższy i dalszy, przyroda, natura od makro po czarną dziurę :). Różnorodność obyczajów i kultur. Człowiek, psychologia. Rzeczy nie do końca namacalne i wyjaśnione.
Ludziom sztuka wydaje się trudna w odbiorze, może dzięki Twoim kopiom prac, nieżyjącego lokalnego artysty, Witalisa Sarosieka uda się dotrzeć do większej grupy odbiorców…
Irytują mnie filozofie związane z odbiorem sztuki. Obraz albo się podoba, albo nie. To kwestia wrażliwości odbiorcy i umiejętności artysty. Żeby ludzi zarazić sztuką, trzeba im ja pokazać, żeby w ogóle zwrócili na nią uwagę. Trzeba ich zaskoczyć, ale nie tak jak większość współczesnych artystów - tanim chwytem, dziwactwem, tylko siłą, która tkwi w jakości. Jakość tworzy się z pracy, skupienia, oddania siebie podczas tworzenia.
Opowiedz nam o pracy nad kopiami obrazów Sarosieka, które m.in. możemy podziwiać na korytarzu Starostwa, pochłonęły dużo czasu, pracy, energii?
Tak, dużo czasu, pracy i skupienia. Z szacunku dla autora chciałam je wykonać jak najlepiej. Jeden obraz malowałam średnio dwa tygodnie, niektóre tydzień, niektóre 3 tygodnie, w zależności od zagęszczenia szczegółów. Najgorsze były gałązki drzew.... Poświęcałam na malowanie całe dnie, z krótkimi przerwami, po ból kolan i pleców. Nie siadam do malowania na mniej niż kilka godzin bo nie ma to sensu. Taka praca wymaga wczucia się, skupienia, wszystko wtedy schodzi na drugi plan. Wtedy mam czas słuchać muzyki i zaglądać na fejsa, kiedy muszę rozprostować kości. Kopie niby nie są twórcze, ale znalazłam w nich przyjemność malowania. Bawiłam się grą kolorów w szczegółach, których nie widać na oryginałach. Format oryginałów jest zbliżony do kartki z bloku rysunkowego, kopie mają rozmiar 100 x 120 cm. Polubiłam Sarosieka kopiując go. Na pewno w rezultacie powstałe prace są miksem stylów dwóch osób, bo nie da się całkiem pozbyć swoich tendencji w malowaniu.
Jak wspominasz warsztaty z młodzieżą pn. Akademia Młodego Artysty, zorganizowane pod patronatem Starosty Piotra Rećko?
Było to dla mnie wartościowe doświadczenie. Uświadomiłam sobie jak trudna jest praca wykładowców w szkołach artystycznych. Ile trzeba mieć wyczucia, żeby tych młodych ludzi czegoś nauczyć, a jednocześnie nie spaczyć ich indywidualnego stylu. Zachęcić ich, dodać skrzydeł, ośmielić w tworzeniu. To było zaledwie muśniecie tematu. Ale dobrze, że chociaż tyle. W dzisiejszych, konsumpcyjnych czasach, sztuka została zepchnięta na dalszy plan. A przecież człowiek od zwierząt różni się zasadniczo tym, że potrafi filozofować i tworzyć sztukę. W światłym okresie renesansu, sztuka była potęgą.
Starostwo współorganizowało międzynarodowy plener malarski „Dolina Łosośny” - uczestniczyłaś w nim i w charakterze organizatorki, i twórcy, co zapadło Ci w pamięci?
Deszcz, który wciąż padał, a mimo to nie zniechęcił ludzi pełnych energii, pasji, serdeczności i zachwytu naszymi krajobrazami, wioseczkami tonącymi w dolinie Łosośny. Ci ludzie byli ode mnie starsi średnio o półtora pokolenia, a mieliśmy relacje jakbyśmy byli znajomymi od zawsze. Był czas na wartościowe dyskusje o świecie artystycznym, o życiu. Później każdy szedł do swojego zakątka i próbował odtworzyć urok wybranego fragmentu przestrzeni. Młodzież niepełnosprawna z naszego powiatu, która uczestniczyła w plenerze, z zapałem brała udział w warsztatach, pod bacznym, opiekuńczym okiem doświadczonych artystów. No i serdeczność, bezinteresowność i troska Państwa Drożdżewiczów. Miałam okazje zobaczyć zakątki Sokólszczyzny, do których nigdy przedtem nie dotarłam. Mam stały kontakt z Panią Wiktorią Tołłoczko Tur. Wiem, że chciałaby kontynuować ideę pleneru.
Patrycjo, świetnie się rozmawiało, dziękuję :)
Aneta Tumiel
1. ,,Trzy siostry" olej, 100x70 ; 2. ,,Odpływ" grafika warsztatowa, technika mieszana; 3. ,,Fragment obrazu ,,Mekong" olej 110x110; 4. ,,Teleport" - olej 120x160