galeria
Stanisław Milewski "Szemrane towarzystwo niegdysiejszej Warszawy" Wydawnictwo Iskry 2009
Nader często spotykam się z pewnym stwierdzeniem, mianowicie: "Kiedyś to było lepiej. Czasy były inne i ludzie byli inni." Cóż, co do czasów mógłbym się w zasadzie zgodzić, natomiast "Natura ludzka jest niezmienna" jak pisał Andreas Franz, zresztą nie tylko on. Potwierdza to Stanisław Milewski w swojej książce "Szemrane towarzystwo niegdysiejszej Warszawy". Bo czym różni się dzisiejszy oszust, naciągający staruszki metodą "na wnuczka" od dawnego "wyreźnika", oprócz sposobu działania? Zapraszam Państwa na swoiste studium zbrodni. Mroczne i ustronne alejki oraz opuszczone place, naszej stolicy sprzed lat, kryły w sobie niebezpieczeństwo czyhające na nieświadomych niczego spacerowiczów. Można tam było dostać po głowie, stracić portfel, a nawet życie. Dzięki autorowi zagłębimy się w historię warszawskiego półświatka, siedząc bezpiecznie w ciepłym fotelu. Stanisław Milewski oprowadzi nas po nim z gracją wytrawnego przewodnika. Dowiemy się gdzie lepiej było nie pokazywać się po zmroku, staniemy twarzą w twarz z legendarnymi przestępcami, a także nauczymy się czegoś o bandyckiej kulturze. Poznamy sposoby ścigania wszelkiej maści rzezimieszków i ich karania, bo choć świadomość ludzkiej podłości nie napawa optymizmem, pocieszającym niech będzie fakt, że sprawiedliwość zawsze triumfuje nad zbrodnią. Jeśli wszystko to, o czym napisałem powyżej, jest jeszcze podane w tak przystępnej formie, jak ta fenomenalna kompendia, wniknięcie nawet w tak brudny świat, okazuje się przyjemnością.
Muszę zaznaczyć, że nie jest to książka fabularyzowana, raczej dokument, niejako następczyni "Intymnego życia niegdysiejszej Warszawy". Panu Milewskiemu należą się głębokie ukłony za rozległą wiedzę, jaką postanowił podzielić się z nami, a którą nabył wertując niezliczone ilości specjalistycznej literatury przedmiotu. Jego pasja i zaangażowanie zaowocowały dziełem, które zadowoli nie tylko historyków, fanów kryminałów czy ciekawskich poszukiwaczy, ale przede wszystkim czytelników. Panie Stanisławie "chapeau bas".
Marcin Dębko
Tagi:recenzjamarcin dębko