galeria
AGNIESZKA NOWIK - fotografka, rocznik '83, mieszka w Nowej Moczalni (gm. Sokółka), na co dzień mama dwóch dziewczynek i żona, jak sama mówi: 'uroczego mężczyzny', także kobieta przedsiębiorcza, która z pasji uczyniła zawód, fotografuje dzieci, także noworodki i niemowlęta, ciążowe brzuszki, pary i robi to… hmm, z ogromną wrażliwością, wyczuciem chwili i ulotnego piękna.
Pani Agnieszko, dzieci zmieniają wszystko, prawda? Ich pojawienie się na świecie chyba podsunęło Pani także nowy pomysł na siebie i zarobkowanie?
Zdecydowanie, dzieci wywracają życie do góry nogami, a na moim przykładzie – zainspirowały nawet do zmiany zawodu. Przez ostatnie 10 lat byłam instruktorem masażu. Miałam bardzo mało czasu dla dzieci i domu, niemal z dnia na dzień zadecydowałam, że będę... fotografką. Duży przeskok, prawda? To, że byłam masażystką ułatwia mi dziś bardzo kontakt z noworodkami, chociażby ich pozycjonowanie przy fotografowaniu, szczególnie kiedy podczas sesji muszę je uspokoić.
Kora z Maanamu śpiewała: „szczęśliwe chwile to motyle”, piękne, delikatne, ulotne… ma Pani dar - zatrzymuje Pani czas… w kadrze, jakie to uczucie?
Cudowne, lubię takie momenty, kiedy fotografuję i złapię TEN moment i wiem, że TO konkretne zdjęcie wywoła emocje u innych. Czuję się wtedy spełniona. Już mam w aparacie to COŚ. Często mówię wtedy: stop, już dalej nie robimy i ja wiem, że TO mam.
Pani fotografie są jak obrazy, wszystko jest tam ważne, nie tylko portretowani, kolorystyka, tonacja, kompozycja, plany, ale i detale…
Owszem, wszystko jest ważne, nie ma przypadkowości. No chyba, że jesteśmy w plenerze i jakieś zwierzę chce także uczestniczyć w sesji. (śmiech) Wszystko od początku do końca mam zaplanowane. Łącznie z pozycją słońca w danym momencie. Jeśli planuję jakąś sesję, zazwyczaj kilka tygodni przed, potrafię dane miejsce nawet parę razy obejrzeć, żeby zobaczyć kiedy jest najlepsze światło, jak układa się cień itp.
A miejsca, jak Pani je wybiera?
Mam swoje ulubione, większość zdjęć plenerowych robię w okolicy swojego domu, w mojej wsi – Nowej Moczalni, bądź w Podkamionce, rodzinnej wsi, więc za daleko nie odchodzę. (śmiech)
Czyli przed sesją w Pani głowie powstaje coś na kształt scenariusza?
Tak, cały proces myślowy, zaczyna się kiedy dzwoni do mnie klient i mówi, jaką chce sesję… Pytam o płeć i wiek dziecka i zaczynam planować. Bywa, że klienci nie chcą stylizacji. To jest dużo łatwiejsze, ale przyznam, że dla mnie dużo więcej frajdy daje przygotowanie stylizacji, gdy mogę puścić wodze wyobraźni. Uwielbiam klientów, którzy mówią: chcemy bajkę, chcemy magię… Wiem wtedy z kim mam do czynienia i uruchamiam cały proces myślowy. Później jeżdżę po okolicznych wsiach i kombinuję – aha, od tego pożyczę do sesji rower, od innego koszyczek… W myślach maluję obraz, jeżdżę w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca i równocześnie zastanawiam się nad stylizacją. Cały ten proces jest długi – ale za to przyjemny. Świetnie się przy tym bawię i zdecydowanie spełniam się w ten sposób.
Gdzie Pani się uczyła sztuki fotografowania?
Na warsztatach u najlepszych fotografów, najlepszych oczywiście dla mnie, bo wiadomo, że każdy ma swoich mistrzów. Kiedy zaczynałam, przygodę z fotografią, to przede wszystkim dużo oglądałam i podpatrywałam innych. Wybierałam zdjęcia, które najbardziej mi się podobały, szukałam ich autorów i u nich przechodziłam szkolenie po szkoleniu, a kiedyś, mam nadzieję, może sama będę szkolić innych.
Po części Pani już na to odpowiedziała, ale gdyby tak jednym zdaniem - dlaczego akurat obiektyw najchętniej Pani kieruje na dzieci?
Bo dzieci są bardzo krótko dziećmi, szybko dorastają, chcę trochę, i mówię to także na przykładzie moich córek, 'zatrzymać' je w dzieciństwie. Widzę, jak moja starsza córeczka szybko urosła, to 'wstrzymuję' młodszą przed, że tak powiem, pierwszymi krokami w różne obszary. Ta fotografia jest właśnie po to, żeby mieć więcej pamiątek dzieciństwa. W ogóle temat: dzieci - jest bardzo wdzięczny…
...i chyba trudny, bo dzieci to nieustanny ruch, przecież one nie usiedzą w miejscu, jak je zatrzymać je w kadrze?
Chyba cały sekret, to jednak, nie zatrzymywać, bo im bardziej będziemy usiłować to robić, tym bardziej będą nam uciekały. W plenerze pozwalam im się swobodnie przemieszczać, więc często też sama biegam i skaczę razem z nimi, a jeśli potrzeba chwili spokojności - trzeba dziecko czymś zainteresować. Nie przepadam za zdjęciami, na których dzieci patrzą prosto w obiektyw, chociaż takie też wybierają rodzice, ale ja szukam emocji. Bywa np., że dzieci podczas sesji karmią kury, a ja wraz z nimi, wolną ręką, żeby one widziały, że z nimi w tym uczestniczę. Czasem trzeba też się z dziećmi po prostu powygłupiać.
Dobrze, a co Pani powie matce, patrz: ja, której pociecha na widok aparatu robi zwrot i prezentuje plecy?
Co powiem? Czekać, nic na siłę, jest moment buntu ale i przychodzi moment, kiedy dziecko samo chce. Moja córeczka, miała okres, w którym nie chciała być fotografowana, nie tolerowała aparatu, telefonu itp., a teraz sama mnie prosi. No, owszem, czasem, wchodzą w rachubę także małe formy przekupstwa. (śmiech) Pamiętam taką sesję, Miłosza i Misi, wszystko szło doskonale, do pewnego momentu – kiedy dzieci już trochę się znudziły… a ja miałam ambitne plany zrobić jeszcze jedno zdjęcie, zależało mi żeby zostały w konkretnym miejscu, nieopodal stało piękne, duże drzewo – zobaczyłam tam wiewiórkę, no i oczywiście dzieci też chciały ją zobaczyć, wypatrywały jej w wielkim skupieniu… tego mi było trzeba, swoją drogą - wiewiórki to tam, nie było. (śmiech)
To Pani po trosze musi byś także takim dziecięcym behawiorystą, psychologiem…
O tak, bywam wszystkim: bo oprócz tego stylistką, makijażystką, fotografką...
A wątek baśniowy w Pani pracach… chyba jest w Pani dużo z dziewczynki?
Owszem, jest we mnie dużo z małej dziewczynki. Jestem też mamą dziewczynek, czytam im bajki, więc bajka jest stale obecna w moim życiu. Wracam myślami do baśni, do swojego dzieciństwa, do miejsc, w których byłam, które z czymś mi się kojarzą, lubię wracać np. do Podkamionki, rodzinnej wsi, tam też odnajduję baśniowy klimat, wspomnienia – moje dzieciństwo „moją bajkę”.
Gdzie Pani szuka inspiracji?
Na wsi. Właściwie, to nie potrzebuje ich szukać – one szukają mnie - przychodzą do mnie same. Mam bezustannie włączony tryb obserwacji: aha, tu jest świetne miejsce, muszę to wrócić, tu jest stare okno - fajnie dzieci mogłyby przez nie wyglądać. To jest właśnie moje szczęście, że mieszkam w takim klimatycznym miejscu, gdzie jest las, dużo starych domów, kamieni, rozwalonych płotów. Lubię robić zdjęcia ‘wioskowe’ – dziś byśmy powiedzieli – rustykalne, więc wszystko mam wokół siebie, nie muszę za bardzo kombinować.
Ale chyba nie każde oko wytropi ten ‘wioskowy’ potencjał?
Tak, też go nie dostrzegałam, dopóki nie zaczęłam fotografować. Nigdy nie widziałam, że Moczalnia jest taka piękna, dopóki nie zobaczyłam jej przez obiektyw. Jak już wypracujesz to oko, to zobaczysz więcej. Czasami ludzie pytają mnie w trakcie sesji, gdzie ich prowadzę, bo miejsce nie wydaje im się w ogóle ciekawe, albo przyszłe mamy, pytają czemu prowadzę je w chaszcze (śmiech), przecież tam nie ma nic atrakcyjnego, potem na zdjęciu widzą TO, co ja widziałam jeszcze przed ujęciem.
Sama Pani wymyśla te piękne stylizacje dziecięce?
Owszem, ja wymyślam, ale nie ja wszystko robię. Wymyślam i np. potem drepczę do mojej mamy i opowiadam jej, co mi w głowie kiełkuje. Mama bardzo dużo mi pomaga, ma bardzo zdolne ręce, chociażby szyje mi czepce dla dziewczynek. Dużo też rzeczy kupuję, część wypożyczam. Ludzie też mi oddają fajne przedmioty, bo wiedzą, że mogą mi się przydać. Tworzę w głowie cały obraz, ale do finalizacji zawsze kogoś potrzebuję, np. mój mąż często podpowiada mi ciekawe miejsca.
Które z sesji wymagają największych przygotowań?
Na pewno te stylizowane, które często zajmują mi czas liczony w tygodniach. Muszę dużo przygotować i zgrać. A najtrudniejsze są sesje noworodkowe. To wymaga całkiem innego przygotowania. Muszę zebrać rzeczy, wymyślić stylizację ale też zadbać o bezpieczeństwo maluszka. 'Plenerki' zajmują od godziny do dwóch – w zależności od ilości moich pomysłów i jak współpracuje dziecko, a z noworodkami pracuję nawet do 4 h, a najłatwiejsze to chyba są sesje kobiet w ciąży…
Lubi je Pani robić?
Owszem, jest duża potrzeba zatrzymania czasu w tym pięknym okresie, jest też coś, na kształt mody na sesje 'brzuszkowe', a dla mnie to bardzo przyjemna część pracy. Przychodzą do mnie mamy na sesję ciążową a później wracają z noworodkiem, to niezwykłe uczucie, czasem nawet wracają z kolejnym brzuszkiem – i historia ma cudowny ciąg dalszy, a ja to uwieczniam.
Mam wrażenie, że osoby zamawiające u Pani sesję fotograficzną, oprócz swoich wizerunków dostają COŚ znacznie więcej… na zdjęciach „czytamy” jakąś, krótką opowieść o miłości, bliskości, oczekiwaniu.
Mam takie założenie, żeby zdjęcia miały jakąś ciągłość, jakąś historię, mam nadzieję, że widać na nich miłość, bliskość i radość dziecięcą, Mam nadzieję, że oglądający moje zdjęcia, widzą, że COŚ się na tych zdjęciach dzieje, że to nie jest 'cyknięte’ tak sobie, bez planu.
Wiadomo, że teraz 'wszyscy jesteśmy fotografami’, wszyscy mamy aparaty, chociażby w telefonach, jakie Pani zdaniem najczęściej popełniamy grzechy fotografując swoje pociechy?
Zanim kupiłam profesjonalny aparat robiłam dla swojej córeczki tysiące zdjęć, a gdyby mi przyszło wskazać jakieś do wydruku, to miałabym problem, bo dużo jest poruszonych, byle jakich, bo np. w tle jest nieład itp. Robimy setki zdjęć zamiast się skupić i zrobić jedno konkretne, przemyślane, z dobrym światłem. Warto poczekać na Ten Jeden Moment, a nie pstrykać na wariata.
Właśnie wymyśliła Pani tytuł dla naszej rozmowy: Ten Jeden Moment…, dziękuję serdecznie za rozmowę i proszę mnie zabukować, marzy mi się bajkowa sesja dla latorośli :)
Aneta Tumiel